top of page

Marzec–kwiecień 2020, Warszawa

 

        Znowu nadchodzą jakieś czasy (wcale nie gołębim krokiem, mają wielu gońców), a ja mam ochotę pisać manifesty. Nikt lub prawie nikt za mną nie pójdzie, a ja będę udawała, że tak właśnie miało być. Farmazon rozszedł się po świecie, na jedną osobę przypada już kilkanaście bzdur. Każdy człowiek biegnie w kilkunastu różnych kierunkach, zderzając się z innymi ludźmi. Dawno nie było tak niepewnie jak teraz, co nie znaczy, że nie działo się tak już wiele razy. Końce świata są cykliczne, ludzie zawsze je przeżywali, schowani pod kamieniem z zapasem sucharków. Niezniszczalni, jak wirusy i karaczany. Ja osobiście jeszcze nigdy nie odczułam głodu, jest mi ciepło, jem suplementy. Gdyby nie współczesna medycyna, zmarłabym już przy porodzie, a potem jeszcze kilka razy. Zawsze ratowały mnie leki, a inne zdobycze cywilizacji wywoływały choroby. I oto jestem, mam 26 lat i dobre życie, którego uczepiłam się z całych sił, pazurami, tak mocno, że wyrywam mu włosy i wydłubuję oczy. Ani mi się śni umierać, a co dopiero wspólnie, z braćmi i siostrami, których nigdy nie miałam. Pora zaplanować nowy świat, na wypadek, gdyby ten się faktycznie skończył albo zaplanować jego ostatnie dni, gdyby nam przyszło wraz z nim odejść. Albo – po prostu napisać coś z okazji nadejścia nowej pory roku, każdy dzień jest już nią podszyty.

       Oto nasze zasady, nasze warunki i obowiązki, nasze, to znaczy moje i tej garstki, która odważy się spojrzeć mi głęboko w oczy i powiedzieć „wierzę w ciebie i pójdę za tobą wszędzie na zawsze”:

  1. Nowy Świat i Najlepsze Czasy już były, około sto lat temu, może trochę więcej, kilka lat po 1900 roku, najpewniej w Wiedniu, ale może i na jakiejś polance. Wszystko nas ominęło, ale nie zagapiamy się w przeszłość, bo to jest niestylowe. Trzeba nam, mimo obietnicy porażki, wierzyć w nowe style i eksperymentować, zachwycać się tandetnymi sklepikami w metropoliach i gapić się w niebo, vapować.

  2. Ironia jest wszechobecna i niezdrowa dla artysty. Koniec chowania się za sarkastycznym uśmieszkiem, kiczem, koniec z mruganiem okiem do widza i mizdrzeniem się. Jedyny sędzia to serce, a serce nie zna poczucia humoru. Powrót do patosu! Odbierzmy patos patriotom i katolikom, przecież my też potrzebujemy wzruszeń.

  3. Trzeba trochę czytać albo pisać, koniec z artystą-przygłupem, który czyta tylko broszurki na wystawach, magazyny poświęcone sztuce, etykiety produktów i gada jak kurator. Ale też bez przesady, nie czytać za dużo, żeby nie popaść w grzech intelektualizmu. Wystarczy jedna trafiona metafora na tydzień, aby utrzymać ogień w duszy (kto ma wiedzieć, ten wie, że nie ma żadnego ognia i żadnej duszy – to metafora jest nimi; obraz czy literatura są po to, by wypełniać w nas tę pustkę, która najsilniej zionie, kiedy za długo przebywamy pośród ludzi).

  4. Koniec sztuki kobiet, sztuki gejów, sztuki mniejszości itd. Sztuka jest jedna i niczyja, nie wolno jej sobie wyrywać, bo ona wtedy maleje. Koniec kuratorów-artystów, koniec muzeów dla dzieci, koniec warsztatów, koniec procesu. Lepiej, żeby artyści nie mieli dzieci, chyba że mają je komu oddać na odchowanie. Mogłabym długo wymieniać zjawiska, których zakazuję, skupmy się na tych dobrych.

  5. Można śmiało palnąć głupstwo, to lepsze niż milczeć ze strachu przed faux-pas albo wiecznie żartować.

  6. Podróżować, zwiedzać świat, zwłaszcza miasta, wielkie, ale też znać okolicę na wylot, pogadać czasem z napotkaną starą babą.

  7. Naszym głównym celem jest poszukiwanie metafory, najczystszej, najbardziej syntetycznej, najpojemniejszej.

 

Wasza Zuzia, cała Wasza

 

Translated by Adam Repucha

 

March–April 2020, Warsaw

 

        And again, times of some kind are coming (not on doves' feet though, these have many messengers), and I feel like writing manifests. Nobody, or almost nobody, will become my follower, but I’m going to pretend that’s how it was supposed to be. Humbug and hoax have multiplied so greatly that for each person there is over a dozen nonsenses now. Everyone runs in more than a dozen directions, bumping into others. It’s been a while since there was so much uncertainty, but as a matter of fact, it happened many times in the past. The ends of the world are cyclical, people have always survived them, hidden under the rock, with their stash of dry biscuits. Indestructible, like viruses or cockroaches. Personally, I have never felt hunger in my life, I am warm, I eat supplements; if not for modern medicine, I would have died at birth, and many times more later on. I was always saved by medication while other achievements of civilization only made me ill. And here I am, 26, with a good life that I am clinging to with my claws, as tightly as I can, so hard that I’m pulling its hair and poking its eyes out. I haven’t the slightest intention of dying, let alone collectively, with brother and sisters that I’ve never had. Now is the time to either plan a new world in case the existing one actually collapses, or prepare its last days if we were to perish along with it. Or perhaps—it’s time to simply write something for the new season of the year, as each day already seems to be heralding its coming.

        These are our rules—our conditions and obligations—ours, that is of mine and of those few who would dare to look deep in my eyes and say “I believe in you and will follow you everywhere and forever”:

1.  The New World and the Best Times have already happened—around 100 years ago or more, a few years after 1900, most likely in Vienna, or on some tiny forest glade. We have missed out on everything, but let’s not stare into the past submissively, because it is unstylish. Despite the promise of failure, we have to have faith in new styles and experiment, admire small tacky shops in big cities, gaze at the sky, vape.

2.  Irony is ubiquitous and unhealthy for the artist. No more hiding behind sarcastic smirks, kitsch, enough with winking at the audience and sucking up to them. The only judge is the heart, and the heart does not have a sense of humour. Return to pathos! Let’s take pathos away from patriots and catholics, we need to be moved too.

3.  One has to read or write; enough with the artist-moron who only reads exhibition leaflets, art magazines, product labels, and talks like a curator. Then again, do not read too much to avoid the sin of intellectualism. One proper metaphor a week is enough to keep the flame burning in your soul (those who know, know that there is no flame nor soul—a metaphor is what makes for both of these; the image and literature help us fill this gaping void, which becomes the most apparent when we spend too much time among people.)

4.  Enough with women’s art, gay art, minority art, etc. There is only one art, it belongs to no one and can’t be fought over and torn apart, as this is when it becomes smaller. No more curators-artists, no more museums for children, no more workshops, no more process. Artists should not have any children, unless they have someone else that would raise them. I could do this for hours, going on about all the things that I prohibit, but let’s focus on the good ones.

5.  One can just say something stupid without hesitation; it’s better than joking endlessly or staying silent out of fear of committing a faux pas.

6.  Travel, see the world, especially cities, the big ones, but know your surroundings inside and out, talk with some random old woman every now and then.

7.  Our main goal is to look for a metaphor, as pure, synthetic, and comprehensive as possible.

 

Your Zuzia, all yours

To stab a day with pens, 2017
Untitled, 2020
Kotwica 1
bottom of page